Suplement CXVI

CHROŃMY PRZYRODĘ OJCZYSTĄ, ROCZNIK XII, MAJ – CZERWIEC 1956, ZESZYT 3, s. 158—166

JÓZEF KOLOWCA

W obronie ryb łososiowatych na Dunajcu

Minęły, zdaje się, bezpowrotnie czasy wielkiego bogactwa ryb łososiowatych w naszych wodach górskich.

A przecież nie tak dawno jeszcze niektóre rzeki górskie były czymś zupełnie wyjątkowym w Europie, jeśli chodzi o ich zasobność w ryby łososiowate. Niespełna 30 lat temu Dunajec pod Nowym Targiem był w okresie tarła troci, zwanej łososiem dunajcowym, prawdziwą osobliwością przyrodniczą: na odcinku rzeki liczącym nie więcej niż 150 — 200 m, na tzw. „samorodach nowotarskich” zbierały się rokrocznie całe ławice łososi. Przebieg tarła był tam tak burzliwy, że woda w Dunajcu dosłownie kłębiła się i pieniła.

Bodaj liczniejszy jeszcze był w naszych wodach górskich pstrąg potokowy. Nie było wprost potoczka czy strugi w górach, gdzieby pstrąg nie znalazł odpowiednich warunków bytowania, docierając prawie do samych źródeł, wysoko w ostępach leśnych. Lipień zajmował w wodach górskich oddzielną krainę, leżącą poniżej krainy pstrąga. Wprawdzie obie te krainy często się z sobą krzyżowały, a nawet tu i ówdzie pokrywały — w zasadzie jednak kraina lipienia na Dunajcu dosyć wyraźnie oddzielała się od krainy pstrąga.

Tak bogaty stan ryb łososiowatych utrzymywał się w się w potokach i rzekach górskich mniej więcej do końca pierwszej wojny światowej. Dopiero liczne w tym czasie powodzie spowodowane rabunkowym wycinaniem lasów w górach, a zwłaszcza wielka powódź w roku 1934,zapoczątkowały gwałtowny spadek ryb łososiowatych we wszystkich rzekach górskich. Zaskoczone gwałtownym prądem ogromnych mas wody, ryby bywały znoszone daleko w środkowy, a nawet dolny bieg rzeki, skąd powrót na dawne siedliska — zwłaszcza wysoko w górny bieg potoków — był niezwykle utrudniony. Te zaś, które zdołały się utrzymać w pobliżu swych siedlisk, oślepione mułem obficie niesionym przez wodę, ogłuszone i poranione przez toczące się korytem potężne głazy, były wyławiane przy brzegu przez ludność bądź też po opadnięciu wody martwe zalegały przybrzeżne muliska, osadzone przez wezbrane wody. Powodzie nie tylko przetrzebiły i zdziesiątkowały ryby łososiowate w wodach górskich, ale — co jeszcze ważniejsze — spowodowały daleko idące niekorzystne zmiany w środowisku wodnym. Ogromna fala, tocząca przez wiele dni potężne  głazy i rumowisko skalne, pogłębiła znacznie koryto rzeki w górnym biegu, osadzając w środkowym i dolnym jej biegu wielkie płaszczyzny jałowych kamieńców. Wytworzyły się rozległe płycizny pozbawione miejsc głębszych i bystrzyc, szeroko zaś rozlana woda powodziowa poobrywała brzegi wraz z ich zadrzewieniem, daleko od właściwego koryta rzeki czy potoku. W tych nowych, znacznie już gorszych warunkach siedliskowych z trudem odbudowywało się pogłowie ryb.

Zamiast prowadzenia na wodach górskich gospodarki, która by zaleczyła rany zadane przez powódź, człowiek zaczął w tak rabunkowy sposób eksploatować ryby łososiowate, będące ich naturalnym bogactwem, że na wielu rzekach i potokach całkowicie zaginęły one, a na pozostałych stanowią tak mizerne resztki, że zachodzi poważna obawa, czy w ogóle uda się przedstawicieli rodziny łososiowatych utrzymać w naszych wodach górskich.

Zachłanność i chciwość ludzka w masowym tępieniu ryb przybrała takie rozmiary, że niszczyło się je wszystkimi dostępnymi środkami, nie wyłączając ognia i żelaza. Wysoka cena otrzymywana przez kłusownika za swoją zdobycz oraz łatwość i bezkarność, z jaką mógł pozbyć się złowionej ryby sprawiają, że kłusownictwo rybne nad wodami górskimi było i jest niestety nadal niezwykle rozpowszechnione.

Chociaż do wytępienia łososia w Dunajcu przyczynili się przede wszystkim kłusownicy, to jednak i sport wędkarski niezbyt chlubnie zapisał się pod tym względem. Wprawdzie wędkarze byli wtedy nieliczni, ale ich krótkowzroczność i niezrozumiała zupełnie zachłanność nie znajdują dziś żadnego uzasadnienia i usprawiedliwienia. Jak można sobie np. wytłumaczyć fakt odłowu przez jednego wędkarza w ciągu dwu dni na samorodach pod Nowym Targiem kilkunastu łososi, o wadze łącznej ponad 100 kg, który to „wspaniały połów” trzeba było aż na wozie odstawiać mu do domu! To, czego nie zdołał zrobić człowiek przy całej swej zachłanności, dokonało się ostatecznie po wybudowaniu zapory w Rożnowie. Wprawdzie zrobiono w niej nowoczesną przepławkę dla umożliwienia łososiowi wędrówek tarliskowych z Bałtyku w górę Dunajca, ale nie na wiele się to zdało, skoro łosoś — pomimo utrwalonej dziedzicznie wierności dla swej rzeki macierzystej — nie chce pokonywać tej przeszkody. Jeśli nawet zdarzy się, że nieliczne pojedyncze osobniki przejdą przez przepławki w Czchowie i Rożnowie, jest to jednak niewielki tylko odsetek w stosunku do ilości łososi, jakie dążyły tędy w górę Dunajca przed wybudowaniem zapory. Dlatego też od niedawna łosoś dunajcowy w poszukiwaniu nowych miejsc tarliskowych ciągnie na tarło do nie nawiedzanych nigdy przedtem przez niego rzek i potoków poniżej zapór, takich jak rzeka Biała, bądź też wstępuje daleko liczniej niż przedtem na tarło do Rudawy, Raby, Skawy czy Soły. Na tych rzekach jednak z reguły do tarła nie dochodzi, gdyż z powodu zbyt niskiego stanu wody na jesieni łososie bywają tam wyławiane: w roku 1953 na Rabie pod Myślenicami zebrało się pod tamą kilkaset łososi, z czego ponad 150 sztuk padło ofiara kłusowników, którzy sprzedawali je letnikom na miejscu bądź wywozili do Krakowa.

Czy zatem łosoś dunajcowy uległ doszczętnemu wytępieniu w Dunajcu i jego zlewisku powyżej zapory w Rożnowie?

Pomimo wieloletniej akcji zarybiania górnego biegu Dunajca wyhodowanym sztucznie narybkiem, łosoś dunajcowy jest w przededniu całkowitego wyginięcia. Wprawdzie zdarza się jeszcze, że ten czy ów wędkarz odłowi 2 — 4 kg łososia, jednakże takich przypadków jest zaledwie kilka rocznie. Dzisiaj każdy najmniejszy nawet łosoś, jaki pojawi się jeszcze na wodach Dunajca po pokonaniu zapór, jest dopóty tropiony i ścigany przez wędkarzy i kłusowników, dopóki nie dostanie się w ich chciwe ręce.

Podobne były koleje pstrąga. Odławiany masowo na Dunajcu za pomocą sieci i wędzisk, wybierany w czasie niskiego stanu wody rękami spod kamieni oraz tępiony masowo na tarliskach, pstrąg stopniowo zanika w Dunajcu. Równocześnie, na skutek niekorzystnych zmian środowiska wodnego po wielkiej powodzi, zostaje on wypierany ze swoich w siedlisk przez gatunki bardziej do nowych warunków przystosowane, tj. przez klenia i jelca. Te bezwartościowe z widzenia gospodarczego ryby stają się dzisiaj gatunkami przewodnimi w środkowym i górnym biegu Dunajca.

W ostatnim czasie zaobserwowano, że podczas każdego większego przyboru wody niedobitki pstrągów z Dunajca zdążają do potoków, gdzie zastają pomyślniejsze warunki bytowania, tj. zimniejszą i czystszą wodę. Pstrągi te, po opadnięciu wody, nie schodzą z reguły na dawne swe leże. Tak jest na Porońcu, Rogoźniku oraz większych potokach wpadających do Dunajca, co łatwo spostrzec, gdyż pstrągi dunajcowe różnią się barwą i rozmiarami od populacji miejscowych, które są wyraźnie ciemniejsze i drobniejsze. Skoro nie stało pstrąga w Dunajcu, a ściganie resztek było zbyt żmudne i mało owocne, wyruszyli wędkarze i kłusownicy na liczne potoki zlewisk: Dunajca, Raby, Skawy i górnej Wisły. Tam, gdzie do niedawna nigdy jeszcze nie widziano wędkarza, tam obecnie dzień w dzień dociera na samochodach i motocyklach po kilka partii wędkarzy. Gdy zaś opustoszeje po nich woda w jesieni, ruszają kłusownicy, aby dokonać wyniszczenia resztek pstrąga na tarle.

Jedyną z ryb łososiowatych, zamieszkujących nasze wody górskie, która zdołała uchronić się na razie przed pozbawioną wszelkich hamulców chciwością ludzką i przetrwała w niektórych wodach w niezłym stosunkowo stanie, jest lipień. Lipień, jako ryba spokojnego żeru, mająca swe siedliska na głębokich bystrzycach głównego nurtu rzeki, jest daleko trudniejszy do złowienia przez wędkarzy niż pstrąg czy łosoś, a zupełnie prawie niemożliwy do schwytania przez kłusowników. Dlatego też, dopóki w wodach górskich była obfitość bardziej cenionego i poszukiwanego pstrąga czy łososia, pozostawiano lipienia w spokoju.

Jeśli pomimo tego większość rzek górskich od dawna przestała być krainą lipienia, przyczyny tego należy szukać przede wszystkim w ogromnych zmianach środowiska wodnego na tych rzekach. Ogałacanie z lasów zlewisk górnego Sanu, Raby i Wisły, wycinanie zadrzewień nadrzecznych oraz posuwanie się z uprawą roli niemal po sam brzeg rzeki, powodują tak katastrofalne wahania w stanie wody oraz takie spłycenie i nagrzewanie się rzeki w okresie letnich upałów i jesienią, że lipień nie mając w tym czasie możności schronienia się do miejsc głębszych i zacienionych musiał wyginąć. Całkowicie wyginął lipień w Sanie, Wisłoku i górnej Wiśle, w Rabie zaś, Skawie i Sole uchowały się gdzieniegdzie tylko jego resztki. Ze względu na aktualne dziś projekty regulacji górnego biegu wielu rzek i potoków górskich, warto tu podkreślić, iż bezpośrednią przyczyną zaniku lipienia w górnej Wiśle była wzorowa regulacja progowa rzeki.

Jedyną dziś rzeką górską o względnie zadowalającym stanie lipienia, jest Dunajec. Wprawdzie i na Dunajcu środowisko wodne uległo wielkim zmianom, ale zmiany te w stosunku do lipienia nie były aż tak doniosłe, aby go z tej rzeki mogły wyprzeć. Zatem gdy środowisko wodne w środkowym biegu Dunajca stanowiącym od dawna krainę lipienia stawało się dla niego coraz bardziej nieodpowiednie, gatunek ten zaczął podchodzić w górny jego bieg. Ekspansja lipienia i zajmowanie przez ten gatunek dawnej krainy pstrąga jest tak szybkie, że obecnie lipień, po opanowaniu górnego Dunajca i Białki, wdziera się również do niewielkich i dawniej wyłącznie pstrągowych potoków. Obserwacja życia lipienia w przełomie pienińskim oraz między Szczawnicą a Tylmanową nasuwa przypuszczenie, że na skutek zmiany środowiska życiowego lipienia na tym odcinku Dunajca (znaczne spłycenie wody oraz nadmierne nagrzewanie się podczas upałów letnich) ryba ta zwolna przystosowuje się do nowych warunków środowiskowych. Pomiary temperatury wody na Dunajcu w roku 1954 wykazały, ze w czerwcu woda nagrzewała się do 17° — 19°C, a podczas upałów lipcowych i sierpniowych osiągała przy brzegu i warstwach powierzchniowych na prądach temperaturę 22°— 23°C. W tym czasie lipień schodził z miejsc płytszych na głębiny, trzymając się stale dolnych warstw wody — mniej nagrzanych, a przez to i bardziej natlenionych — bądź też podejmował dosyć odległe wędrówki w górę rzeki na wody o niższej temperaturze. Nagromadzanie się lipienia w przełomie Dunajca oraz wyraźny ubytek tej ryby na wodach bardziej nagrzewających się wskazują, że populacja dunajcowa nie znosi zbyt wysokiej temperatury wody. Czy jednak lipień ginie w temperaturze 20°C, a przy 19°C całkowicie przestaje pobierać pokarm, tak jak to podają niektóre prace, wydaje się wątpliwe. Te bowiem lipienie, które pozostały na swoich dawnych miejscach, zniosły bez szkody dla siebie tę rzekomo zabójczą temperaturę wody.

Zaobserwowano dalej, że w okresie nadmiernego nagrzewania się wody lipień zupełnie nie korzysta z a pokarmu powietrznego, poprzestając tylko na pokarmie dennym. Obecny stan lipienia na Dunajcu dowodzi, że aktualne dziś środowisko wodne na tej rzece jest dla jego życia i naturalnego rozrodu znacznie odpowiedniejsze aniżeli dla pstrąga czy łososia. Tam zaś, gdzie środowisko wodne uległo niekorzystnym zmianom, tam lipień najprawdopodobniej przystosowuje się do nowych warunków życiowych. Ostatnio jednak zaszły wypadki, które wskazują, że lipień w niedługim czasie może podzielić los łososia i pstrąga. To bowiem, co „zaaplikowano” lipieniowi w kilku ostatnich latach podczas tarła, spowodowało, że ten najważniejszy biologicznie moment w jego życiu nie odbył się w sposób naturalny.

W mylnie pojętym interesie ochrony lipienia na tarliskach zagradza się lipieniowi drogę w czasie jego wędrówek do naturalnych tarlisk położonych wysoko w górnym biegu potoku. Na potokach: Leśnicy, Grajcarku, Krośnicy i Kowańcu umieszczono w poprzek potoku płotki, które całkowicie zamknęły lipieniowi drogę do jego tarlisk. Płotki te zostały przy tym tak niefortunnie ustawione, że na pozostawionym lipieniowi do tarła odcinku albo do tarła nie dochodziło, albo też umożliwiono kłusownikom wyłowienie tarlaków, zanim zdążyły się one wytrzeć. Na Krośnicy pozostawiono do tarła około 30 m szutrowisk, od mostu drogowego aż do ujścia Krośnicy do Dunajca: płoszone przez ustawiczny ruch pieszy i kołowy, niepokojone przez licznych gapiów, a nawet rozpędzane kamieniami przez wyrostków, lipienie po bezowocnych próbach sforsowania przeszkody, wracały do Dunajca, nie wycierając się na przeznaczonym im przez człowieka miejscu.

Z konieczności zatem lipienie ciągnące na wspaniałe miejsce tarliskowe w górnym biegu Krośnicy, zmuszone zostały do wytarcia się na garbach i szutrowiskach Dunajca. W latach zaś poprzednich lipień masowo wstępował na tarło wysoko w górę Krośnicy: zwykle tarło nie skupiało się na jakimś odcinku potoku, lecz tarlaki wchodziły w całe jego zlewisko, docierając na Czarną Krośnicę pod Lubań, potok Glinkę powyżej Grywałdu czy też nawet w małe potoczki, które mają swoje źródła w Pieninach.

Przy obserwowaniu zachowania się lipienia w czasie tarła rzucało się w oczy, że jest on niewiele mniej płochliwy niż w zwykłym okresie swego życia, kiedy to błyskawicznie reaguje na bodźce zewnętrzne. Jedynie podczas właściwego tarła lipień, podobnie jak inne ryby, zatraca zwykłą płochliwość i stosunkowo łatwo daje się podejść. Nigdy jednak, nawet w stanie ogromnego podniecenia, podczas ocierania się par o siebie, lipień nie daje się podejść ani też schwytać do ręki, tak jak pstrąg. Dlatego też sporo jest przesady w opisach masowego tępienia lipienia na tarliskach przez ludność, która drągami i łańcuchami ogłusza trące się ryby.

Znacznie większych klęsk doznaje lipień na tarle, gdy zajdą podobne okoliczności jak w roku 1954 na potoku Grajcarku w Szczawnicy Niżniej. Aby nie dopuścić do tarła w górnym i środkowym biegu potoku, zagrodzono Grajcarek drucianą siatką. Wstawiono ją jednak w zupełnie nieodpowiednim miejscu, gdyż lipień nie mogąc tędy przedostać się w górę potoku wstępował masowo w dwie wpadające nieco poniżej młynówki, skąd został przez miejscowych kłusowników doszczętnie wybrany sakiem. Poza tym siatka została ustawiona zbyt późno, wobec czego wiele tarlaków przedostało się wcześniej w górę potoku. Tarlaki te wracając gromadnie stały przy siatce, która odcinała im powrót do Dunajca: te również padły ofiarą kłusowników.

Poszukując w maju i czerwcu na tych potokach wylęgniętego narybku lipienia — który łatwy jest do rozpoznania, gdyż jest bardzo drobny i trzyma się stadami w postaci charakterystycznych chmurek — stwierdzono jedynie na Grajcarku kilka takich miejsc, na przestrzeni 500 — 600 m, jaką pozostawiono lipieniowi na odbycie tarła. Wynika z tego, że tarło lipienia w tym rejonie odbyło się prawie w całości na Dunajcu. Czy będzie to jednak z korzyścią dla lipienia rocznika 1954, wydaje się wątpliwe.

Chociaż wędrówki tarliskowe lipienia z Dunajca do potoków są bez porównania krótsze niż tysiąckilometrowa wędrówka łososia Wisłą w górę Dunajca, zachodzi pytanie, czy ten właśnie moment ma decydujące znaczenie dla rozwoju potomstwa.

Wszystkie ryby wybierają miejsce na tarło w ten sposób, aby zapewnić jak najlepsze warunki swemu potomstwu. U łososiowatych miejsce tarła wyznaczają następujące warunki ekologiczne: temperatura i natlenienie wody oraz ochrona ikry i narybku przed wrogami. Fakt zatem kierowania się lipienia na tarło w górę potoków ma swe biologiczne uzasadnienie. Właśnie tam wysoko w górze na niewielkich potoczkach jego ikra i wylęgnięty z niej narybek mają najlepsze możliwości rozwoju: temperatura wody jej natlenienie zapewniają optymalne warunki rozwoju zapłodnionej ikry ikrze, niski zaś stan wody chroni ją dostatecznie przed takimi wrogami, jak pstrąg i kleń, które ciągną na tarliska lipienia, w zamiarze pożarcia jego ikry. Natomiast na otwartych wodach Dunajca możliwości rozwoju potomstwa są bez porównania mniejsze. Ustawiczne wahania stanu wody w tym czasie i częste znaczne zmętnienie wody mogą być powodem masowego wyniszczenia ikry bądź przez wynurzenie  się jej z wody (lipień składa ikrę płytko na szutrowiskach i garbach, przylepiając ją do kamieni), bądź przez zamulenie. Całe zaś pogłowie ryb na Dunajcu, nie mające  w tym czasie pokarmu i wygłodniałe po zimie, może spowodować prawdziwe spustoszenie.

Z obserwacji biologii lipienia wynika, że największe możliwości pomyślnego rozwoju (największa płodność gatunkowa) ma potomstwo lipienia wtedy gdy tarło tych ryb odbywa się w tych miejscach i w taki sposób, jak to w aktualnym momencie instynkt każe czynić tarlakom. Natomiast zmuszanie lipienia do postępowania  wbrew swym naturalnym, dziedzicznie utrwalonym instynktom z reguły kończy się niepowodzeniem.

Dalszym faktem, który świadczy o zupełnym ignorowaniu podstawowych zasad gospodarowania na wodach górskich, jest odłów na Dunajcu tzw. „białej ryby” w kwietniu w czasie największego nasilenia tarła lipienia. Obserwując kiedyś przebieg tarła  — w tym rejonie trwało ono od 25.III. do 30.IV. — zauważyłem, że w dół rzeki zjeżdżało kilka łodzi, które zarzucały sieci. Jedną z sieci zarzucano przy ujściu Krośnicy do Dunajca, drugą — nieco niżej, naprzeciw bindugi Centrali Drzewnej, tam gdzie Dunajec osadza szerokie szutrowiska. Sieci zapuszczono tam właśnie, gdzie odbywało się tarło lipienia po odcięciu mu drogi na Krośnicę. Jeśli więc odłowy gospodarcze na Dunajcu są konieczne, niechajże nie odbywają się one przynajmniej podczas tarła lipienia: rozpędzanie  ryb z najdogodniejszych do tego celu miejsc oraz niepokojenie ich wpływa bowiem wyraźnie ujemnie na przebieg, a tym samym i na wynik tarła.

Prowadzona od kilku lat akcja wzmocnienia pogłowia lipienia na Rabie i jej dopływach jest ze wszech miar słuszna i uzasadniona ze względu na zupełny prawie zanik tej cennej ryby. Czy jednakże metody, jakie przy wykonywaniu tego zadania stosuje okręg krakowski Polskiego Związku Wędkarskiego, są słuszne, wydaje się wątpliwe. Z uwagi na niewielką płodność osobniczą lipienia — samica o wadze 500 g składa zaledwie około 2500 jaj — dla produkcji sztucznego narybku trzeba odławiać co roku w Dunajcu po kilkaset tarlaków. Otóż tarlaki takie odławia się za pomocą elektrycznego agregatu. Obserwując tego rodzaju odłowy, łatwo jest dojść do przekonania, że posługiwanie się przy tym elektrycznością jest najzupełniej niepotrzebne. Odłowy tarlaków można bowiem przeprowadzić znacznie szybciej i bez porównania taniej tymi metodami, jakie stosują kłusownicy: wystarczy zrobić na potoku, którym ciągną lipienie na tarło, kilka prowizorycznych zastawek, aby skierować je na boczne odnogi czy młynówki, gdzie już odłowienie ich sakiem nie nastręcza żadnych trudności. Jeśli w ciągu dnia potrafi kilku kłusowników odłowić w ten sposób worek lipieni, to nie wiadomo dlaczego P.Z.W. musi się aż uciekać do prądu elektrycznego. Tym bardziej, że nigdy nie można mieć pewności, czy wtórne skutki porażenia prądem o tak wysokim napięciu nie działają na lipienie albo nawet na całą biocenozę wodną! Ostatnie badania czeskie i niemieckie wykazały, że prąd elektryczny nie wpływa szkodliwie na rozrodczość ryb, na rozwój ikry i narybku oraz na drobne zwierzęta wodne, wszelako pod warunkiem, że użyty agregat działa należycie, a jego obsługa jest fachowa i wykwalifikowana. W przeciwnym razie wpływ prądu elektrycznego na biocenozę wodną może być katastrofalny. Toteż nic dziwnego, że w roku ubiegłym znajdowano u nas na brzegu potoków, nazajutrz po przejściu agregatu, martwy narybek pstrąga i lipienia. Ponieważ spostrzeżenia te zostały dokonane na kilku różnych potokach, może to dowodzić, że sposób w jaki posługiwano się prądem elektrycznym do odłowu ryb, nie jest jeszcze bez zarzutu. Może jednak najbardziej zagraża lipieniowi zagłada ze strony wędkarzy, którzy niestety w ogromnej większości grzeszą brakiem elementarnych zasad etyki sportowej i łowieckiej. W jesieni ubiegłego roku wypadki odłowu przez wędkarzy 15 — 17 cm młodzi lipieniowej były tak powszechne i masowe, że po zakończeniu sezonu łowieckiego można było zauważyć wyraźny jego ubytek. Wobec tego, że straż rybacką zniesiono, grasują dziś bezkarnie na wszystkich wodach górskich, a zwłaszcza na Dunajcu, zaopatrzeni w legitymacje P.Z.W. rozzuchwaleni kłusownicy, którzy za pomocą wszystkich dostępnych sobie środków wyławiają każdą, najmniejszą nawet rybkę!

Z uwagi na obecny stosunkowo niezły stan ilościowy lipienia w Dunajcu należy osądzić, że ten najbardziej żywotny i ekspansywny gatunek spośród łososiowatych da się w tej rzece jedynie wtedy utrzymać i na stałe zabezpieczyć, jeśli człowiek będzie respektował te jego te jego naturalne potrzeby (odbywanie nieskrępowanych wędrówek tarliskowych, należytą ochronę miejsc w czasie tarła, stopniową poprawę środowiska wodnego, niedopuszczanie do nadmiernych odłowów naruszających równowagę biologiczną), dzięki którym mógł przetrwać ten bardzo krytyczny  dla niego czas, w ciągu ostatnich lat.

Niezbędne jest znalezienie jakiegoś rozsądnego, popartego szerokimi badaniami naukowymi wyjścia z tej krytycznej sytuacji, jaka w naszych wodach górskich nęka od dawna łososia dunajcowego i pstrąga, a ostatnio również lipienia. Trzeba koniecznie Uchronić od grożącej ze strony człowieka zagłady wspaniałego lipienia dunajcowego — jedyną bodaj rasę na świecie, jeśli chodzi o takie jego cechy odróżniające go korzystnie od ras innych, jak: barwa, wielkość i żywotność.

PIŚMIENNICTWO

Ring K. (1953). Lipień — mało znana i zanikająca ryba wód karpackich. Chrońmy przyrodę ojczystą nr 4.

Siedlecki M. (1932). Ochrona ryb. Warszawa 1932.

Starmach K. (1950). Życie ryb słodkowodnych. PWRiL.

Szmidt P. (1950). Wędrowki ryb. Książka i Wiedza. Warszawa.

Sidebar