Suplement XCI

Przegląd techniczny, poświęcony sprawom przemysłu i techniki. 1984 nr 25, s. 42-43

Amatorzy ryb zapewne będą chcieli spędzić urlop nad morzem lub jeziorami, ale czy jeszcze długo tak będzie? Niestety już nie wszystkie ryby są zdrowe „jak ryba”. W artykule Stanisława Janiaka pt. „Ryby dają nam znak” czytamy, „silnie zanieczyszczone wody morskie i śródlądowe są główną przyczynę nasilenia się się epidemicznych chorób nowotworowych wśród ryb”. Spożywanie ryb łowionych w oceanach nie jest jeszcze groźne, ale ryby z mniejszych zanieczyszczonych akwenów już nie nadają się do spożycia. Kolejny fragment alarmuje: „po zjedzeniu pół kilograma ryby z jeziora Ontario otrzymuje się taką dawkę trucizny jak po wypiciu jednego miliona litrów wody z tego zanieczyszczonego zbiornika”. Niestety, w zanieczyszczaniu środowiska nie pozostajemy w tyle za „najlepszymi”, możliwe więc, że zdrowe, a przynajmniej nieszkodliwe dla zdrowia ryby też będą tylko na kartki.

Redaktor

Ryby dają nam znak  

Niedawno pisaliśmy, że nawet ryby i małże chorują na raka [PT 11/84) – u 80% żywego odłowu z południowych wybrzeży Francji stwierdzono choroby nowotworowe wywołane prawdopodobnie spuszczaną ze statków ropą, olejami, resztkami ściekających do morza pestycydów i związkami metali.

Z kolei tygodnik Newsweek zamieścił interesujący materiał poświęcony epidemii raka wśród ryb żyjących w zanieczyszczonych zbiornikach wodnych Stanów Zjednoczonych. Mając na względzie czystość wód w naszym kraju zamieszczamy z niewielkimi skrótami tłumaczenie tego artykułu pragnąc ostrzec rodzimych smakoszy wędzonego węgorza czy bałtyckiej flądry.

Naukowcy stwierdzają jednoznacznie: silnie zanieczyszczone wody morskie i śródlądowe są główną przyczyną nasilenia się epidemicznych chorób nowotworowych wśród ryb. Badania ryb złowionych w porcie nowojorskim, delcie Missisipi i w zatoce San Francisco wykazują, że główną przyczyną chorób nowotworowych jest nadmierna koncentracja w wodzie różnego rodzaju chemikaliów. Problem nie jest wcale nowy. Już w pierwszej połowie lat siedemdziesiątych naukowcy amerykańscy zauważyli zbyt dużą liczbę przypadków raka wśród ryb odławianych w celach konsumpcyjnych z jeziora Torch koło Michigen i z rzeki Hudson przepływającej przez Nowy Jork. Nie wzbudziło to wówczas specjalnego niepokoju.

Obecnie zarówno naukowcy jak i opinia publiczna serio zajmują się tym problemem. Biologowie stwierdzają coraz więcej niepokojących przypadków raka wśród ryb prawie z każdego zbiornika wodnego. Najbardziej narażone są ryby żyjące w strefie przydennej, gdzie szkodliwe chemikalia koncentrują się w warstwie osadów. Sposób żerowania ryb w tej strefie powoduje, że chemikalia dostają się do ich łańcucha pokarmowego bezpośrednio i pośrednio poprzez zjadane rośliny, owady i ich larwy, żyjące przede wszystkim na dnie.

Z badań amerykańskich wynika, że ponad 80% plamiaka (rodzina dorszowatych) w wieku ponad 2 lat, odławianego masowo na Atlantyku, choruje na różne nowotwory wątroby, 30% głowaczy odławianych w Buffalo River w wieku 2 lat i 80%  tych ryb w wieku ponad 3 lat odłowionych w Black River miało nowotwory skóry i wątroby.

Wśród ponad 2/3 podeszwicy (Solea solea), smacznej ryby odławianej w zatoce Everett w stanie Washington, stwierdzono poważne, często nowotworowe uszkodzenie wątroby. Osady z cieśniny Pugeta i jej dopływów zawierają ponad 360 rodzajów węglowodorów aromatycznych, chemikaliów przemysłowych, znanych ze swego rakotwórczego działania na człowieka. Im bliżej osadów zawierających największe koncentracje zanieczyszczeń żyją ryby, tym większy jest wśród nich wskaźnik zachorowań na raka. Do ryb tych należą głównie flądrowate mające zwyczaj zagrzebywania się w mule i żywiące się fauną przydenną.

25% powierzchni dna jeziora Torch pokryte jest odpadami z pobliskiej kopalni miedzi. Każdy złowiony w tym jeziorze sandacz lub szczupak miał guza wątroby. Kiedyś sandacz był niezwykle pospolity w tym jeziorze, dziś należy do rzadkości.Okoliczni wędkarze narzekają, że teraz można czekać z wędkę całe życie i się nie doczekać.

W Ameryce przeprowadzono interesujące doświadczenia pragnąc jednocześnie określić przyczyny alarmującej epidemii i ustalić czy czynnikiem rakotwórczym są chemikalia czy wirusy. Wydobyto w tym celu osady z Buffalo River ekstrahując z nich chemikalia, które następnie nanoszono na skórę ryb lub mieszano z karmą. Już po roku na skórze głowacza systematycznie smarowanego chemikaliami wytworzył się rak identyczny jak u ryb żyjących na wolności. Na 10 ryb karmionych pokarmem z dodatkiem tych samych chemikaliów — 8 wkrótce cierpiało na poważne schorzenie wątroby, włącznie z nowotworami.

Naukowcy nie twierdzą jeszcze, że po epidemii raka wśród ryb przyjdzie kolej na taką samą epidemię wśród ludzi. Niektóre gatunki ryb z tych samych zbiorników wodnych są odporne na raka, co sugeruje, że muszę istnieć jeszcze dodatkowe czynniki, zwiększające skłonność do zachorowań np. stresy lub predyspozycje genetyczne. Badania laboratoryjne wykazały, że rak atakuje u ryb te same organy, co u ssaków i często są pod wpływem działania tych samych związków chemicznych. Badania Narodowego Instytutu Raka wskazują, że zbieżność ta występuje także poza laboratoriami. Współczynnik zachorowań na raka wśród ludzi żyjących w pobliżu tego samego zanieczyszczonego środowiska co ryby, często przewyższa średnią krajową. Może to oznaczać, że ludzie narażeni są na działanie wielu tych samych rakotwórczych związków chemicznych.

Zagrożenie to będzie prawdopodobnie się utrzymywać. Wiele zanieczyszczeń przez całe lata usuwanych do wód morskich i śródlądowych wytrąciło się w postaci grubych osadów, których usunięcie jest prawie niemożliwe. Jedyne wyjście to czekać, aż natura sama rozwiąże problem pokrywając toksyczne osa dy nowymi, czystymi warstwami.

Spożywanie przez ludzi ryb odławianych w oceanach nie jest jeszcze groźne, ale ryby odławiane w celach konsumpcyjnych z mniejszych zanieczyszczonych akwenów absolutnie nie nadają się do spożycia. Związki chemiczne koncentrują swoje stężenie w tkankach ryb w ogromnej skali. Na przykład po zjedzeniu pół kilograma ryby z jeziora Ontario otrzymuje się taką dawkę trucizny, jak po wypiciu jednego miliona litrów wody z tego zanieczyszczonego zbiornika.

W Polsce mieliśmy, jak głoszę plotki, epidemię raka skóry wśród populacji węgorzy żyjących w Zatoce Puckiej, a nie jest wykluczone, że choroba ta dotknęła wiele gatunków innych żyjących tam ryb.

Oczywiście nikt poza nieuczciwymi rybakami nie próbował sprzedawać do spożycia ryb z widocznymi odrażającymi uszkodzeniami skóry. Należy mieć jednak na uwadze, że to był już skutek długotrwałego działania zanieczyszczonej wody w zatoce. Ile ryb zjedzono zanim wystąpiły jakiekolwiek objawy — trudno powiedzieć. Sam nieraz ze smakiem zjadałem wędzone węgorze i flądry łowiono przez rybaków w Zatoce Puckiej. Nasza prasa dużo pisała w 1981 r. o ławicach martwych węgorzy, pokrytych tajemniczymi wrzodami. Plaże nad zatoką do dziś opatrzone są tablicami ostrzegającymi i zakazującymi, ale czy da się coś zrobić dla ochrony, czy poprawy stanu środowiska? Ryby łowi się tam nadal i nadal kupują je ludzie. Czy to jest jest bezpieczne? Mam nadzieję, że odpowiedzialne służby i resorty wiedzą co robią, a nasi fachowcy czytają pilnie prasę fachową i prowadzą systematyczne badania. Lubię być optymistą. Jako zapalony wędkarz i miłośnik czystych wód mogę powiedzieć tylko, że przed 15 laty łowiłem sandacze w jeziorze Mielno i była to ryba tam pospolita. Trzy lata temu nie miałem już ochoty wypływać na jezioro. Woda cuchnęła na odległość, a dno jeziora pokryte było grubą warstwa śmierdzącego mułu, na pewno nie pochodzenia organicznego. Niedawno przeczytałem prasową notatkę, że władze sanitarne z Koszalina zakazały dostępu do jeziora. Jestem pewien, że władze wiedzą co robią i skóra mi cierpnie na wspomnienie tych zjedzonych węgorzy, które kupowałem w spółdzielni rybackiej z Mielna, w końcu nie tak dawno. Samo zamknięcie dostępu do tego przepięknego zbiornika wodnego niczego nie rozwiązuje. Dalej doprowadza się do jeziora ścieki komunalne i przemysłowe z Koszalina. Ludzie odpowiedzialni za ochronę środowiska dobrze wiedzą, że takich jezior
jest w Polsce wiele.

Mając w pamięci podany przez Amerykanów współczynnik koncentracji związków chemicznych w tkankach ryb myślę, że warto bić na alarm i ostrzec wszystkich miłośników sandacza, szczupaka czy okonia i innych ryb słodkowodnych sprzedawanych u nas, o których wiadomo że pochodzą z jezior [nie warto chyba mówić w ogóle o rzekach] położonych w pobliżu wielkich ośrodków przemysłowych i miast. Warto zakończyć zdaniem z Newsweeka: „Uważajcie ludzie ryby chcą nam coś powiedzieć. Miejmy nadzieję, że nie będzie to na darmo”.

Stanisław Janiak

 

 

Sidebar