Suplement C

Naokoło Świata Nr. 106 LUTY 1933 R. s. 64-66

DZIWY PRZYRODY

Niezwykły mieszkaniec mórz zwrotnikowych

Niedostępny, mało dotąd poznany przez człowieka świat głębin mórz i oceanów, posiada niezliczone ilości gatunków mieszkańców — jednych pięknych i czarujących swemi kształtami lub symfonjami barw i blasków; innych okropnych i potwornych; innych wreszcie dziwacznych wyglądem, zwyczajami i natura swoje.

Jednem z takich zaiste dziwów, pod każdym względem, jest niewielka ryba — od pięciu do dziesięciu zaledwie centymetrów długości — naukowo zwana Cephalacanthus volitans, a pospolicie Latający kolcogłów, żyjąca w morzach tropikalnych.

Charakterystyczny jej opis daje znany i głośny obecnie ze swych fascynujących wypraw w niezmierne głębie morskie, badacz kierownik jednego z wydziałów nowojorskiego Towarzystwa Geograficznego, William Beebe, w dziele p. t. „Beneath tropic seas”, wydanem w przekładzie polskim p. t. „W głębinach oceanu”.

Określa on lapidarnie kolcogłowa takiemi słowami: „jest najwięcej kolczastem i najmniej nadającem się do zjedzenia stworzeniem w morzu”; a gdy nastawi wszystkie swe kolce i wielkie, ostre jak skalpele łuski ogonowe, to „z rybą najeżoną w ten sposób z każdej strony można uczynić wszystko, tylko nie połknąć ją” .

Nie na tym jednak tylko dziwacznym wyglądzie — jak widać na zamieszczonych rysunkach — polega osobliwość tej niezwykłej ryby.

Jest ona bowiem ryba, która może pływać, jak każda ryba, lecz nadto — chodzić, balansując przytem, jak linoskoczek, specjalnym drążkiem dla utrzymania równowagi, latać, prawie że ujmować przedmioty „rękami” i wreszcie leżeć na powierzchni wody, godzinami wygrzewając się w palących promieniach zwrotnikowego słońca.

Przyjrzyjmy się bliżej tym licznym a tak niezwykłym u ryby, zdolnościom tego dziwnego mieszkańca głębin morskich.

Sam wygląd jego jest niezmiernie oryginalny. Głowę cała ma okryta mocnym, ciężkim pancerzem i zaopatrzona w dwa ogromne kolce przydychawkowe, które, mogą poruszać się poziomo, pociągając jednocześnie za sobą nazewnątrz  skrzele i niezwykle kolczaste szczęki. Całe ciało kolcogłowa jest, aż do pancerza i kolców głowy, pokryte twardemi jak kość słoniowa, ostremi jak brzytwy, kolczastemi łuskami, stopniowo ku tyłowi ciała coraz większemi a u nasady ogona przechodzącemi w cztery tylko, wielkich rozmiarów. Te ostatnie mają kształt szerokich krótkich nożów i prawie całkowicie służą jako ster. Prawdopodobnie nadto kolcogłów używa ich również jako broni i przy zamachnięciu ogonem, musza działać podobnie skutecznie, jak znane skalpele ryb, zwanych wątrobowcami.

Wygląd więc taki najzupełniej usprawiedliwia cytowane wyżej określenie  amerykańskiego uczonego.

Jak każda ryba, kolcogłów pływa zapomoca płetw. Jednakże płetwy jego sę rozwinięte w swoisty sposób — tak, aby mogły spełniać nadto wiele różnorodnych funkcyj.

Jedna para płetw tworzy rodzaj skrzydeł, podobnych do nietoperzych. Zapomoca tych skrzydeł kolcogłów, po silnem wyrzuceniu się z wody, utrzymuje się przez pewien czas w powietrzu, na podobieństwo znanych ryb latających. Różni się jednak od nich tem, że posiadając większa siłę wylotową, nie może jednak tak długo utrzymywać się na nich: szybko spada z powrotem do wody. Zdumiewająca natomiast jest siła, z jaką przelatuje w powietrzu. Zdarzył się wypadek, że pewien marynarz, stojący na pokładzie statku, został przez lecącego kolcogłowa uderzony w czoło miedzy oczy tak silnie, że stracił przytomność.

Loty takie urządzają kolcogłowy, bądź na utwartem morzu, bądź styłu, za okrętem, towarzysząc mu nieraz długo — pojedynczo lub gromadkami.

Gdy woda w miejscu, gdzie przebywa kolcogłów jest niegłęboka, to spadłszy do wody zwykle odrazu opuszcza się on aż na samo dno. Niezmiernie piękny jest widok (naturalnie pod wodą) lądowania kolcogłowa na dnie: daje on łudzące wrażenie samolotu. Padając bowiem trzyma skrzydła silnie ściągnięte i dopiero tuż nad samem dnem podlatuje nieco łagodnie wgórę, częściowo rozwijając swe płetwy piersiowe, poczem rozciąga całkowicie długie cienkie płetwy brzuszne i ląduje leciutko na białym piasku dna.

Niezwłocznie po wylądowaniu zaczyna… spacerować, używając jako nóg płetw brzusznych. Są one niezmiernie długie, cienkie, końce promieni ich są wygięte nieco wtył i służą jako stopy.

Gdy chodzi szybko, całe ciało trzyma sztywno: gdy zaś zwalnia kroku, płetwa ogonowa opada wdół i dolny promień jej ciągnie sie po ziemi jak tył samolotu. Złudzenie prawdziwego chodu powiększa fakt, że od czasu do czasu unosi jedną z pletw-nóg, aby wykręcić się i rozejrzeć dokoła. Mimo tak doskonałych nóg, widocznie nie dowierza on całkowicie sprawności ich i mocy przeciw silnym falom lub prądom, które mogłyby przemóc je i przewrócić go. Zaopatrzył się więc w przyrząd, tak dobrze znany i stosowany przez t. zw. linoskoczków; mianowicie – w drążek do balansowania dla utrzymania równowagi.

Rolę tego drążka spełniają dwa długie, cienkie, zakończone maleńkiemi kulkami, promienie-ości, znajdujące się po obu stronach ciała, przed pierwszą płetwą grzbietową a, gdy nie są potrzebne, leżące wzdłuż boków, schowane w odpowiednich długich rowkach.

Gdy dziwaczny właściciel ich zaczyna iść, to rozsuwają się one na boki, w kierunku poziomym. Jeżeli ryba skręca gwałtownie lub zachwieje się, to promień na właściwej stronie opuszcza się w tej chwili nadół — zupełnie lak samo, jak robi to drążkiem linoskoczek, chodzący po linie.

Bardzo żywy i ruchliwy z natury kolcogłów biega na swych długich nóżkach po dnie we wszystkie strony, myszkując i wyszukując sobie pożywienia wśród korali, wodorostów, tworzących gęste zarośla i lasy podwodne. Energiczne jednak usposobienie jego nie pozwala mu zadowalać się jedynie tem, co dostępne leży na dnie lub unosi się w wodzie. Podejrzewa, że piękny różowy koral ukrywa jakiś smaczny kąsek — podbiega szybko ku niemu, wysuwa naprzód swe dość krótkie płetwy piersiowe i niemi, jak rękami, ujmuje i podważa kawałki korala i zagląda dopiero pod nie. Gdzieindziej zaś wodorosty zasłaniają mu łodygami swemi upatrzone miejsce — temiż płetwami – rękami wachluje wodę i odsuwa przeszkadzające wodorosty. Ta sama żywa natura czyni go wrażliwym na wszelkie zjawiska, zakłócające jego spokój. Bardzo więc łatwo wpada w podrażnienie, rzuca się gwałtownie tu i tam, a przeżywane emocje uzewnętrznia nadto natychmiast zdumiewającemi momentalnemi zmianami rysunków i barw na całem ciele.

Wreszcie zaspokoiwszy głód, nie irytowany żadnemi przeszkodami, pragnie odpocząć sobie. W pojedynkę więc, lub z „całem towarzystwem”, podobnych mu współbraci i znajomych wypływa na powierzchnię oceanu. Tam towarzystwo rozpościera szeroko i płasko na powierzchni wody swe nietoperze skrzydła-błony i wygodnie a bezpiecznie oddaje się poobiedniemu dolce far niente pod palącemi promieniami słońca zwrotników, od czasu do czasu jedynie leciutkiemi poruszeniami swych pancernych ogonków dając znak, iż są stworzeniami żyjącemi.

Badania mórz i oceanów odkrywają i ukazują ludziom coraz więcej dziwów tego świata nieznanego i tajemniczego — wydobywanych z mroków głębin morskich i z mroków dawno minionych epok. Nasz dziwaczny bowiem pancernik — kolcogłów — był takiem samem dziwem, wśród innych dziwów morskich, już pięćdziesiąt miljonów lat temu, w epoce eocenu — wówczas, gdy jeszcze nie było… przyrodników, którzyby podglądali jego dziwaczne zdolności i zwyczaje.

Inż. Z. Chełmoński

*
*                       *

Pontoniakiem nad morze: historyjek z życia terminów i nazw morskich zbiorek czwarty.
Zygmunt Brocki; il. wyk. Eustachy Lech Karłowski, Gdańsk: Wydaw. Morskie , 1973, s. 41-48

Pancernik, który lata

Gdyby Stwórca dał był rybom skrzydła
albo nogi, na cóż by im się zdały? Dla
nich te członki ciała byłyby niepotrzebne,
a nawet uciążliwe. Ryby więc utworzone
są odpowiednio żywiołowi, w jakim żyć
muszą.

(„Zbiór wszystkich umiejętności dla
 młodocianego wieku niezbędnych”,
 1856)

Wprawdzie ryby nie mają nóg, niektóre z tych zwierząt chodzić jednak potrafią, przy czym ryby zwane kurkami, o których mówiliśmy w poprzednich dwóch rozdziałach, nie są jedynymi rybami wędrującymi podwodnymi bezdrożami. Potrafi chodzić także ryba, która się nazywa Dactylopterus volitans.

Nazwa ta mówi, że ryba owa lata: dosłownie znaczy 'latający palec-skrzydło’: volitans od łac.  volito 'latam’, dactylo– od grec. daktylos 'palec’, –pterus  od grec. pteron  'skrzydło, pióro’; 'ptak’.

Feliks Paweł Jarocki dał jej nazwę latacz, dzisiejszą jej nazwą jest strawolotka, która też (częściowo) mówi o lataniu. Również nazwy obce podane są przez Jarockiego w takiej formie: franc. hirondelle-de-mer, Parondel-de-mer,  dosł. 'rybitwa’ niem. Fingerflieger, dosł. 'palec latający’ (por. wyżej Dactylo-, co od grec. daktylos 'palec’, niem. Finger to też 'palec’. (Z daleka strawolotka może rzeczywiście podobna jest do palca).

Dodajmy, że wyraz latacz był już wcześniej w naszym języku, oznaczał w ogóle ptaka latającego lub coś, co może się unosić w powietrzu, co może latać (wyrazu tego używano jednak rzadko). Stanisław Trembecki, który zmarł 10 lat przed ukazaniem się tomu Jarockiego „Zoologia”, przynoszącego nazwę latacz, pisał:

Jeśli cię nęci ptastwa łowienie,
Pod starożytnym ukryty klonem,
Skoro wystawiasz rozkoszy cienie,
Latacze twoim staną się plonem.

Później zaś pisał Wiktor Gomulicki (1848-1919):

Wszystko, co żyje,
Z losem swym się zgadza:
Ani chce drzewo sięgać chmury,
Ani się płazom śni lataczów władza.

Wróćmy do samej ryby o nazwie Dactylopterus volitans. Lata ona, czy chodzi? Otóż i lata, i chodzi. Oczywiście także — jak każda ryba — pływa. A więc strawolotka
— pływa,
— lata,
— chodzi.

Przypomnijmy sobie rybkę o nazwie skoczek mułowy, przez Jarockiego zwaną drzewołazem: ona pływa, skacze i chodzi. Ale podczas gdy skoczek chodzi po drzewach, to strawolotka, jak i kurki, chodzi w żywiole wodnym — po dnie morskim.

W książce Stanisława Kujawy „Spacerem po głębinach” (1965 r.) ryba ta opisana jest w rozdzialiku, który nosi tytuł:

„OPANCERZONY SZYBOWIEC”

„Szybowiec” dlatego, że Dactylopterus volitans lata, to wiemy, ale dlaczego „opancerzony”? Odpowiemy na to tekstem zaczerpniętym z wymienionej książki.

[Do jednego z portów wyspy Haiti] podążał niewielki kuter rybacki. Nagle stojący przy sterze szyper upadł jak kłoda na pokład. Załoga z przerażeniem spostrzegła, że szyprowi wyrósł na czole duży guz. Po chwili wszystko się wyjaśniło. To 80-centymetrowa, rozpędzona w locie strawolotka zwaliła z nóg człowieka. […] Na lekko pomarszczonych falach Morza Karaibskiego unosi się stado strawolotek. Rozpostarte brązowe płetwy piersiowe unoszą je na powierzchni wody. Nagle żółte ciała podrywają się i szybują przed siebie. […] Przelatują […] z dziesięć metrów i, wywijając kozły w powietrzu, wpadają do wody. Na chwilę przed zanurzeniem płetwy strawolotki przywierają do ciała, umożliwiając jej szybkie opadanie na dno. Dopiero tuż nad samym dnem rozwijają się ponownie i strawolotka ląduje leciutko, niczym szybowiec. Teraz rozpoczyna się spacer, nieco bezładny, we wszystkie strony. W ruch idą z kolei płetwy brzuszne, działające na zmianę, jak nogi. Kiedy strawolotka kroczy szybko naprzód, całe jej ciało tworzy linię poziomą, gdy zwalnia, płetwa ogonowa opada w dół, a jej koniec ciągnie się po dnie. Od czasu do czasu przednie części płetw piersiowych wysuwają się do przodu, jakby starały się coś objąć. Na grzbiecie, tuż przed pierwszą płetwą, ma strawolotka dwa promienie, wyrastające obok siebie. W czasie marszu rozsuwają się one na boki i służą za drążek balansowy przy utrzymaniu równowagi. Przy nagłym skręcie w lewo promień z lewej strony opada w dół, przy skręcie w prawo — promień z prawej. Przypomina to człowieka, który rękami pomaga sobie utrzymać równowagę.
Wspaniale rozwinięte płetwy piersiowe służą również strawolotce do podważania  kawałków korali i — za pomocą wachlowania — do odsuwania glonów, za którymi chowa się szczególnie smakowity robak. Tak sowicie wyposażona przez naturę ryba ma jeszcze na głowie prawdziwy pancerz,  a na pokrywach skrzelowych długie kolce, które wystawia ku obronie. Całe jej ciało pokrywają twarde łuski, stopniowo zwiększające się ku ogonowi. Nic dziwnego, że taki latający pocisk zwalił na chwilę z nóg biednego szypra. Nic też dziwnego, że strawolotka nie ma wielu wrogów. Kto by się tam łakomił na to kolczaste i opancerzone stworzenie!

Rzeczywiście wiec jest to opancerzony szybowiec. A gdy jest w morzu, a więc gdy pływa, można go określić terminem, który oznaczał dawniej okręt wojenny z klasy najpotężniejszych okrętów bojowych — pancernik. Cytowany opis — przyznajmy, że bardzo ładny — podobny jest do opisu Williama Beebe’a (1877-1962), sławnego amerykańskiego badacza przyrody morza, pioniera wypraw głębinowych (Wielka encyklopedia powszechna PWN określa go też jako „biologa-marynistę”, gdy w rzeczywistości uczony ten nie zajmował się twórczością artystyczną o tematyce morskiej, nie był więc marynistą). Opis ten zamieszczony jest w jego popularnonaukowej książce „Beneath Tropic Seas” (’W głębinach mórz tropikalnych’), która w przekładzie polskim, pt. „W głębinach oceanu. Życie mórz południowych”, wyszła w 1937 r. jako tom V znanej «Biblioteki Wiedzy» domu wydawniczego Trzaska, Evert i Michalski. Interesującej nas rybie poświęcony jest tutaj cały rozdział. Ma on tytuł:

 „RUCHLIWA STRWOLATKA”

O formie strwolatka powiemy za chwilę, teraz zwróćmy uwagę, że w książce Beebe’a nazwą naukowo-łacińską tej ryby jest Cephalacanthus volitans.  Pierwszy człon tej nazwy mówi, że ryba ta ma na głowie kolce: grec. kephale 'głowa’, akantha 'kolec, cierń’. Zobaczmy, jak o tym pisze Beebe:

Nie uważam, aby ryba Cephalacanthus volitans miała powody […] korzystać ze swej zdolności latania do czego innego, prócz pogoni za zdobyczą lub dla przyjemności. Jest ona […] najwięcej kolczastym i najmniej nadającym się do zjedzenia stworzeniem morskim. Ogromne kolce, umieszczone na pokrywach skrzelowych, mogą poruszać się poziomo, pociągając jednocześnie za sobą na zewnątrz skrzele i niezwykle kolczaste szczęki. […] A do pancerza i kolców głowy jest ciało strwolatki pokryte twardymi, jak kość słoniowa, ostrymi, jak brzytwy, i kolczastymi łuskami, stopniowo coraz większymi ku tyłowi ciała i w końcu, u nasady ogona, przechodzącymi w cztery tylko, ale wielkich rozmiarów.

Beebe na początku cytowanego fragmentu pisze, że się mu wydaje, iż ryba ta lata tylko w pogoni za zdobyczą lub dla przyjemności. Jeśli tak, to zarówno ta pogoń, jak i latanie ot tak, dla przyjemności, dla rekreacji, mogły być podstawami pierwszego człona nazwy strawolotka, to jest człona strawo-:

1) albo idzie tutaj o strawę ze znaczeniem 'to, co się je; pożywienie, pokarm’
2) albo o strawę ze znaczeniem 'przepędzenie, spędzenie (czasu)’ —

Idą na opery nie dla słuchania, tylko przez zwyczaj i dla okoliczności ułatwiającej im strawę czasu — w „Dzienniku podróży (1777-1791)” pisał Staszic.

Wyraz stanowiący połączenie straw-o–  i lotka (to od wyrazu lot) dałby się więc tak objaśnić:

1) strawolotka jest to ryba, która lata, aby w locie zdobyć strawę,
2) albo: strawolotka jest to ryba, która lata, aby jakoś przepędzić czas (czas wolny od zdobywania pożywienia).

Oczywiście tego drugiego objaśnienia nie można traktować poważnie! Podałem je tu raczej dla zabawy.

Straw-o-lotka, a nie strw-o-latka, jak w tłumaczeniu książki Beebe’a, strw-  bowiem nic nie znaczy; a jeśli idzie o -a- w –latka: przecież mamy nazwę bezlotek 'inaczej: pingwin; rodzaj ptaków niezdolnych do lotu’, a nie *bezlatek. Ta nic nie znacząca grupa strw- jest już w nazwie tego latającego pancernika podanej w cytowanej „Zoologii” Pokornego-Rzepeckiego z 1872 r.: strwolotka latająca. Poprawna jest tu forma –lotka; ale znów człon przydawkowy, latająca, jest zbędny.

Nazwą niemiecką naszej ryby w „Zoologii” Pokornego-Rzepeckiego jest Flughahn, a więc 'latający kogut’.

 

Okręty jak rybitwy, jak jaskółkii…

La Rochelle, […] nad Zat. Biskajską, od 1562 ośrodek polityczny hugonotów; 1627 w sojuszu z Anglią miasto wystąpiło zbrojnie przeciw polityce kardynała Richelieu; po 15-miesięcznej bohaterskiej obronie  uległo 26 X 1628 armii Ludwika XIII.

 (Wielka encyklopedia PWN, t. X)

W poprzednim rozdziale wspomniałem, że podręcznik F. P. Jarockiego z pierwszej połowy ubiegłego stulecia francuską nazwę strawolotki podał tak: „hirondelle-de-mer, l’arondel-de-mer„, co dosłownie znaczy 'rybitwa (Sterna), ptak z rodziny mew, żyje na wybrzeżach mórz i wód słodkich’.

Rybę strawolotkę Francuzi określili więc nazwą ptaka rybitwy. Rybitwę zaś porównali z innym ptakiem, mianowicie z jaskółką, a to dlatego, że z pokroju i sylwetki podobna jest właśnie do jaskółki (choć jest krewniaczką mew). Stąd francuską nazwą tego świetnego nurka jest hirondelle de mer, dosł. 'jaskółka morza’.

Jaskółka po łacinie nazywa się hirundo. W łacinie ludowej nazwą tego ptaka było *hirunda, *harunda, z czego w starej francuszczyźnie poszła nazwa aronde  z tym samym znaczeniem. Po dodaniu elementu zdrobniającego –elle powstało arondelle. Ale obok aronde i arondelle pod wpływem łacińskiej nazwy jaskółki, tj. hirundo, pojawiła się, w XVI w., postać z h,  a właściwie hi-, na początku: hirondell (wym. irądel; h jest nieme) i ta do dzisiaj jest we francuskim nazwą 'jaskółki’.  Tak więc Jarocki w swoim podręczniku podał i współczesną, i starą postać pierwszego człona nazwy rybitwy — strawolotki, tyle że tę starą wydrukowano błędnie: arondel  (fonetycznie?), zamiast arondelle.

Podsumujmy to:

łac. hirundo → łac. lud. *harunda → stfranc. aronde
we francuszczyźnie:
arondearondelle hirondelle

Stara francuska postać aronde utrzymywała się do XVII w., a w dialektach jest do dzisiaj nazwą 'jaskółki’. Postać aronde utrzymała się do dzisiaj również w terminologii budownictwa, choć tylko w połączeniu z à queque: termin à queque d’ aronde (dosł. 'w jaskółczy ogon’) oznacza pewne wiązanie w budynku.

Zachowała się też stara postać arondelle, ale w połączeniu z de mer: arondelle de mer.  Można więc powiedzieć inaczej: zachowała się też stara postać nazwy 'rybitwy’: arondelle de mer.  Dzisiaj jednak nie jest ona już nazwą 'rybitwy’ (jest nią hirondelle de mer,  lecz — jak podaje np. encyklopedia Larousse’a z początku bieżącego wieku — nazwą pewnej liny używanej przy połowach ryb na haczyki.

Wedle tejże encyklopedii arondelle de mer jest też nazwą pewnego dawnego typu małego statku, bardzo lekkiego, podobnego do pinasy (czyli pinki, szybkiego niewielkiego okrętu o smukłych kształtach) i do brygantyny.

Jeden okręt porównano z rybitwą (arondelle de mer),¹ inny zaś porównano z jaskółką: jej francuską nazwę, hirondelle, przeniesiono na okręty, również lekkie, ale większe od statków zwanych 'rybitwami’, używane przez twórcę francuskiej potęgi na morzu, kardynała Armanda Jeana du Plessis księcia de Richelieu, przy oblężeniu La Rochelle, korsarskiej i niemal niezależnej republiki hugonotów.

Hirondelle jest też nazwą małego parowca rzecznego. Te dwie ostatnie informacje podaję również za tą starą encyklopedią Larousse’a. Ale i Słownik francusko-polski Pawła Kaliny z 1949 r. podaje:

hirondelle 1. 'jaskółka’, 2. 'mały statek’.

Ptaszor jak gąsior

 

Kto chce wygrać gąsiora, musi ważyć
kaczora.
(Przysłowie)

Strawolotka nie jest jedyną rybą, która lata. Znacznie lepszym lotnikiem jest np. bliska śledziom ryba Exocoetus exonautes z rodziny Exococtidae, bardzo charakterystyczna dla powierzchniowego krajobrazu mórz gorących. Wyraz exocoetus pochodzi z grec.-łac. exocoetus 'gatunek ryby rzekomo wypoczywający na brzegu’ (a więc na zewnątrz żywiołu, w którym żyje: na zewnątrz, poza wodą). W wyrazie exocoetus tkwią wyrazy greckie: exo 'na zewnątrz’ i koitos '(udanie się na) spoczynek; łoże, łóżko’, a exonautes wskazuje na (ryby-)żeglarzy (grec. nautes 'żeglarz’) mogących żeglować także poza środowiskiem wodnym (exo ’na zewnątrz’).

W książce Kujawy „Spacerem po głębinach” o rybie tej, zwanej też Exocoetus volitans, czytamy, że się ona wznosi w górę z prędkością 65 km/godz. Pozazdrościć! Silnikiem napędowym jest jej:

wydłużona płetwa ogonowa. Wysuwając się z wody [ryba ta] ślizga się jeszcze przez kilka sekund na brzuchu, aby wyprostować długie płetwy piersiowe. Po ich całkowitym rozwarciu ryba ustawia ciało pod kątem 40°, takie bowiem nachylenie gwarantuje jej najwyższy punkt wzniesienia i największą odległość. Leci jak szybowiec, poddana głównie prądom powietrznym, unoszącym się nad wodą. Szybuje około 150 metrów w ciągu 10 sekund, potem stopniowo opada, omijając grzbiety fal.
Lot taki odbywa się najczęściej wtedy, gdy rybie grozi niebezpieczeństwo ze strony ryb drapieżnych, chętnie atakujących te słabo pływające [!] lotniczki. Często spod dziobu statku wyskakuje cała ławica latających ryb. Ich ciała mieniące się tęczowo w słońcu i furkot przypominają przelatujące nad jeziorem ogromne ważki. Ogromna większość tych ryb żyje w paśmie równikowym oceanów. W glonach Morza Sargassowego składają ikrę. Często padają łupem innych ryb lub krabów. Największe okazy żyją w Oceanie Spokojnym. Osiągają tu 45 centymetrów długości, podczas gdy przeciętna wynosi 20 centymetrów.

Szybki i krótki lot, nieznany koniec — jesteśmy blisko poezji.

W Słowniku języka polskiego zwanym „wileńskim”, wydanym w 1861 r., ryba ta ma nazwę ptaszoryba. Nie jest ona piękna! Maksymilian Siła-Nowicki (1826-1890), zoolog bardzo zasłużony w historii naszej nomenklatury ichtiologicznej, o którym dużo pisałem w książce „Morze pije rzekę”, dał tu nazwę ptaszor i ta obowiązuje w naszej nauce do dzisiaj.

Wyraz ptaszor podobny jest do gąsior, kaczor, wyrazów oznaczających samców ptaków o nazwach: gęś, kaczka. W prasłowiańskim gąsior miał postać *gąserь, od *gąsь 'gęś’; przyrostek –er.- był wykładnikiem samczości. Tak samo w kaczor (zachodniosłowiańskie nie zachowane *kačerь.  Niewątpliwie według tych prastarych nazw samców, gąsior, kaczor, powstał znacznie później wyraz indor ’indyk — samiec’. Według tegoż wzoru powstał jeszcze później ptaszor. Ale podczas gdy w indor element –or, powstały z prasłow. *-en, ma tę samą funkcję, co w gąsior, kaczor: wykształca nazwę samca, to w ptaszor -or funkcji takiej przecież nie ma. Po prostu tamte wyrazy jako całość (!), a więc bez rozbijania na elementy składające się na ich budowę morfologiczną, były wzorem dla nowotworu mającego oznaczać rybę podobną do zwierzęcia o nazwie ptak, podobną, bo mogącą się poruszać w powietrzu.

Po angielsku ryba ta nazywa się flying-fish, po francusku poisson volant, po niemiecku fliegender Fisch, po rosyjsku letuczają ryba, a więc wszędzie po prostu 'latająca ryba’, 'ryba latająca’. Przyznacie, że na tle tych banalnych nazw obcych nasza nazwa ptaszor prezentuje się wspaniale!

*
*                       *

Nowe książki, 1965

Kujawa Stanisław: Spacerem po głębinach. Oprac, literackie: R. Ostrowska — Gdynia 1965 WM, 16°, s. 170, 2 nlb., tabl. 12, ilustr., tekt. zł 40,00 (B-ka Morza)                                                                                                                                                         591

Ryby spacerujące po drzewach, ryby trujące, których żółć służy krajowcom Polinezji do zatruwania strzał, ryby rażące prądem, ryby żywe kamienie, ryby „rozmawiające” alfabetem sygnałów świetlnych, iglicznie, u których samczyk przejął funkcję rodzenia — to szczegóły, z kilkudziesięciu ciekawych krótkich opisów fauny morskiej. Książka ta nie jest podręcznikiem zoologii, choć autor — wieloletni badacz życia w głębinach morskich — zachował w niej układ systematyczny i zamieścił wykaz omawianych zwierząt, zaopatrzył w olbrzymi materiał fotograficzny. Książka wprowadza czytelnika tu ten pasjonujący, tajemniczy świat przyrody, w którym walka o byt i utrzymanie gatunku, przystosowanie się do warunków, stwarza przebogatą różnorodność form organizmów.

Sidebar